9 marca 2010

Ona mnie napędza... jak perpetum mobile


Nie przypadkiem wczoraj dodałem po raz pierwszy na blog materiał muzyczny… wiele osób uważa, że mam takie a nie inne podejście i cechy charakteru z powodu choroby, jakby chcieli przez to powiedzieć, że miałem po prostu więcej czasu i pokory aby zobaczyć więcej… może jest w tym trochę racji.
Jest jednak jeszcze coś co nauczyło mnie mieć oczy szeroko otwarte… to muzyka – uczyniła mnie lepszym, nie od innych lecz lepszym niż byłem. Co do pokory – zgodzę się, choroba mnie jej nauczyła, ale zrozumiałem czym tak na prawdę jest pokora dopiero gdy zrozumiałem, że nie pokrywa się ona z biernością i poddaniem… jest bardziej jakby wyczekiwaniem szansy, ugłaskiwaniem porywczości. Muzyka nauczyła mnie czuć, okazała się czymś więcej niż hobby… sprawiła, że proste określenia mój umysł zastąpił całymi wersami, wyrażającymi czasem jeden gest, jedno odczucie.
Zatraciłem się w muzyce, w wersach i bitach. Ja nie słuchałem… ja czułem. Robiłem wszystko by poczuć ten lament lub radość, czując dreszcz na plecach którego nie mogłem opisać. Zakochałem się ze wzajemnością w muzyce. Każde inne słowa budziły we mnie strach, że przeinaczą… jakbym słysząc je, chciał powiedzieć: Błagam milcz.
Wyobraźcie sobie chwile ukojenia i wyciszenia. Połączcie to z fizycznym orgazm i uczuciowym katharsis. Zasypiałem z twarzą oświetloną skaczącym eqalizerem wieży, a dźwięk z drewnianych głośników kołysał mną i zabierało gdzieś daleko, nie ważne czy byłem w łóżku czy w samochodzie, nie ważne czy wracając samotnie w letnią noc ze słuchawkami na uszach czy w zimną listopadową noc. Zawsze było to oddalenie, lecz zdecydowanie bardziej podróż niż ucieczka… i tak od ponad 12 lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz