8 maja 2009

"Gdy alkoholu pełne nieba"

Pamiętam pierwszy łyk piwa, pierwszego papierosa i pierwsze spieczone wódką usta. Gdzieś na ognisku, gdzieś na imieninach wujka kolegi,gdzieś… tak, zawsze „gdzieś”. Z początku alkohol wydaje się innym światem a samo jego picie czymś modnym lub dorosłym. To wszystko jednak jest fikcją która kiedyś się kończy. Nie jest jednak fikcją wcale większą od samego życiu w dodatku w którym tak wiele rzeczy jest trudnych do przyjęcia na trzeźwo.Klęcząc nad miską własnych wymiocin lub próbując się z nich podnieść,paradoksalnie można wiele zrozumieć, wiele się nauczyć. Można się nauczyć o wiele więcej niż tego, ile jesteśmy w stanie wypić do wymiotowania lub co najlepiej przed tym jeść albo z czym pić. Czasem to wszystko pozwalało mi się nad czymś zastanowić i powiedzieć sobie: tak nie może być. 
Gorzej jednak gdy spowodowane było żalem zapijanym jak najszybciej chcąc zobaczyć dno butelki lub kieliszka i by się na coś znieczulić. Łatwo jednak wtedy zobaczyć także dno samego siebie… Nie zapominam przy tym setek momentów kiedy te chwile nie były złe. Ich złym momentem był tylko poranek następnego dnia a przynosiły często czas zabawy, ludzkiej lub przyjacielskiej solidarności, opijania ważnych dla nas lub dla innych spraw. Wszystko ma dwie strony. Jedną z nich jest gdy budzimy się w miejscu przez dłuższą chwilę nam nieznajomym z rozkołysaniem w głowie którego już nie kontrolujemy. Inną gdy najlepsi przyjaciele są jeszcze bliżej, gdy obca osoba nas ze szczerością obejmuje, gdy ludzie mówią sobie ukrywane dotąd piękne rzeczy. 
Czasem także mówią te złe ale.. wszystko ma dwie strony. Wszystko jest w nas. Raz łączymy to z radością… a raz ze łzami. Ale to chyba jak cokolwiek w naszym życiu. Ja wszystko to przeżyłem. Wiem, że wielu innych także ale kwestią pozostają wnioski a nie sposób opowiedzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz