10 maja 2009

12 maja 2006 "Pomarańczowe światła nie świeciły nikomu"

Bezsenność nie rzadko bywa zbawieniem, kiedy pragnie się obejrzeć wschód słońca jak najpóźniej a księżyc towarzyszy nam w chwilach rytmu czasu o nieskończoności którego marzymy. Gdzieś gdzie szyjka butelki muska lub z czasem trąca brzeg kieliszka, gdy muzyka zakłóca myśli a promile zmiękczają nawet kamienne serca. Melanż, balet, czilaut… nie ważne jak gdzie lecz z kim,byle popłynąć ze wszystkim z czym popłynąć chcemy, utopić wszystko o czym pamiętać nie chcemy… byle zgubić gdzieś świat i to co w nas najgorsze, i powiedzieć samemu sobie, że szybkość i intensywność życia, decyduje o jego szczęśliwości. 
Zmrużyć oczy w światłach kolorofonów, w spazmach stroboskopów i ze sztuczną parą głęboko w płucach. Trzymając ręce w wymachu nad głową, w błyskach srebrnej bransoletki na prawej ręce i nie mocy zadzwonienia po transport do domu, mówiłem sobie w myślach, że… jestem szczęśliwy. Choć głośna muzyka mózg cięła jak brzytwa pozostając w nim na długo po jej ściszeniu. Wszystko po to,aby leżąc na drugi dzień rano w łóżku lub siedząc dochodząc do siebie nad jeziorem, powiedzieć sobie coś z książkowych motywów o nie zmarnowaniu młodości, coś ze słów brata, że trzeba się bawić lub słów matki, że całe noce nas nie ma a dom traktujemy ja hotel. Potem tylko podsumować całość kiwaniem głową i szyderczym uśmiechem do samego siebie. 
W życiu chyba każdy przynajmniej raz to czuł, raz tego chciał. Przynajmniej raz stał się wampirem w ustach którego krwią był alkohol a życie napełnione zostało nowymi urokami kosztem starych,czasem kosztem odbicia w lustrze a czasem… tak w raz z otwarciem sezonu mojego licealnego miasta, pamiętam siebie patrzącego się w rozświetlone fajerwerkami upite niebo, na pomoście wraz z setką dzielących się tym samym ludzi. Tak pijany, tak ognie przyćmiły się własnym dymem lub tak wielu ludzi w tedy było wokół. Powroty do domu w zapachu palonego tytoniu osiadłego na ubraniu wraz z poranną rosą, towarzyszyły mi wiele razy. Kac leczony świeżym wiatrem i alkoholem, nie pozwalał tak do końca wytrzeźwieć niekiedy kilka dni.Czasem płytkość życia powoduje, że jesteśmy na moment w stanie zapomnieć o nieosiągalnej głębokiej jego przeżycia. 
Trzeba być w stanie tylko nie zasnąć lub nigdy się nie obudzić. Za wszelką cenę nie chciałem wtedy spać… a jeśli nawet bym zasnął, to bym zasnął w tym wszystkim i spał jak najdłużej. A gdy już leżąc w łóżku chciałem zasnąć, chciałem nie chcieć nie spać, chociaż by dlatego, aby zebrać siły na powtórkę, to rozkołysanie w głowie i bas w żołądku, nie pozwalały na to. Mówiłem sobie wtedy: nigdy dość nie mów! Tak można nie spać wiele nocy, nie koniecznie pod rząd, jednak czas określi je prędzej czy później bezsennością. Z alkoholem w szkle krzywiłem postrzeganie wszystkiego wokół bywy prostować rzeczywistość. W końcu jednak zasnąłem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz