8 maja 2009

,,Hotelowy świat oddziału otwartego"

Gdzieś miedzy tym wszystkim, pamiętam sam siebie z miejsca gdzie rano na parapecie ptaki czekają na chleb, nocami słychać płacz i ciche krzyki… wokół zawsze te same meble i ślady ludzi mieszkających tu przed nami i po nas. Pod drzwiami zawsze świecące się światło na korytarzu. Na zewnątrz wierzby płaczące gałęziami, w deszcz rozmazujące krople na szybach. Jedzenie na czas, kolejka do łazienki i ranne wstawanie… i tak co ferie i wakacje przez trzy tygodnie, w pierwszy dzień czekając pod gabinetem na lekarza który zawsze się spóźnia i podobnie w ostatni, jednak przesiąknięty już zapachem walizek i powrotu a także smakiem ostatniej kolacji i wizją następnej już   w domu. 
I choć naoglądałem się tam ludzkiego cierpienia jak niewielu ludzi w życiu, dzieci przywiązane rajtuzami po troje na jednym wózku, widzące ciocie w każdej pielęgniarce, nigdzie nie nasłuchałem się tak wielu smutnych historii to z tego wszystkiego pamiętam głównie inne rzeczy.Jak zapomnieć gorące parafiny i gryzące koce w które owinięte były nogi, w pomieszczeniu chłodnych płytek na ścianach, mrugających jarzeniówek, rysunków na ścianach setki razy poprawianych w myślach, uśmiechu pań dbających tam o wszystkich i o wszystko..? Tego nie da się zapomnieć. Z resztą kto by chciał?Tak wiele można w takich chwilach przemyśleć, w żadnych innych ,tak wiele i tak  bardzo do nas nie przemawia, jak wtedy gdy musimy gdzieś trwać i walczyć o coś co innym jest po prostu dane a całość sprowadzona jest do wytrzymania tego „spokoju” tam. Nigdzie nie smakowały lody z automatu jak tam na mieście, nigdzie nie nasłuchałem się tak kukania kukułek jak tam… huśtawka na placu zabaw i upadek z kozetki a po nim blizna do dziś pod brodą.
Ile godzin spędziłem słuchając muzyki grzejąc sobie stopy w szczebelkach kaloryfera w drewnianej obudowie? Sam już nie wiem. Ile razy słyszałem: jaki ładny chłopak i jaki mądry. Nikt nie potrafił lub nie chciał powiedzieć wtedy jak ciężko będzie w życiu. Pamiętam msze w szpitalnej kapliczce i podział dnia na zabiegi i czas wolny uwieńczony hot-dog’iem. Dzień za dniem, turnus za turnusem… zmieniały się tylko twarze ćwiczących i masażystów, pozostawiając we mnie więcej niż dziś przypuszczają i z pewnością nie poznali by na ulicy. 
Czasem zastanawiam się czy zdają sobie sprawę, że po dziesięciu latach poznał bym ich po dotyku dłoni, ulubioną masażystkę, najładniejszą ćwiczącą, których ciała zmuszony byłem poznać lepiej niż niektórzy ich bliscy.I tak jak ze wszystkiego… pamiętamy tylko to co chcemy lub to czego pozbyć się z pamięci nie potrafimy. Gdzie było te miejsce? W Stargardzie Szczecińskim.Ile lat już minęło? Kilka żyć i dziesiątki historii. Dwadzieścia dwa od pierwszego razu i prawie sześć od ostatniego. To nigdy nie będzie dla mnie przeszłością… zbyt łączyło się  i łączy z teraźniejszością… zbyt dużo tam przemyślałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz