14 maja 2009

"Choroba nie jest tylko nasza własna"

Mówi się, że są choroby zakaźne i takie którym zarazić się nie można. Podział ten nie jest jednak do końca obiektywny. Moją chorobą nie mogę nikogo zarazić, nie sprawię, że ktoś przeze mnie zachoruje na tę samą chorobę co ja, poprzez podanie ręki, pocałunek czy jedzenie tymi samymi sztućcami. Nie znaczy to jednak, że moja choroba się nie roznosi, chodzi po prostu o co innego. Każdy chory sprawia, że jego choroba sięga dalej niż tylko jego osoby. Wszystko czego się dotknie, wszystko w czym uczestniczy, nosi z czasem znamiona choroby, roznosi pierwiastki chore wnikające w ludzi go otaczającymi. Świat wokół osoby chorej mniej lub bardziej, staje się prędzej czy później… chory. Nawet gdy ktoś stara się żyć normalnie, odrzuca stereotypy niepełnosprawności, „zdrowo” realizuje się zawodowo, „zdrowo” spełnia się osobiście i „zdrowo” widzi świat, to jego choroba jest i będzie, zawszy przy tym wpływa to na jego życie. Choroba sprawia, że inaczej widzą mnie ludzie, ich stosunek jeśli nawet nie jest zły to jest już inny. Wszelkie socjologiczne „zdrowe”zasady koegzystowania w społeczeństwie są zaburzone i nic na to nie poradzimy.

13 maja 2009

"Ludzie grają przeciętność umysłową"

Przykro zabawne jak czasem wielkie sprawy mało zmieniają w naszym życiu i jak te małe niekiedy zmieniają w nim wszystko. Może jest tak dlatego… ze nie którzy chcą móc a inni… chcą chociaż chcieć. Bo lepiej być tym kim się jest, z braku możliwości bycia kimś innym, niż z braku chęci. Czasami jakby przed oczami przelatują mi postacie ludzi do mnie podobnych… nie muszę nawet ich znać- a „znam” niestety. To te same co ja postacie przygarbione gdzieś pod ścianą w najciemniejszym z katów z kołnierzem przez całe życie zaciągniętym pod sam nos.  „Co myślą nigdy nie odgadnę, kto pierwszy kopnie jak upadnę. Kto pierwszy dorwie sprawce? Kolejny dzień na ławce, w słuchawce ziomek! Nic nie obchodzi mnie, co myśli gdzie co powie…” Także potrafią dostrzec sens nawet w zapomnianym szczególe. A może to po prostu Ci sami nieprzystosowani głupi, słabi i mylący się…
Tylko nie którzy ludzie potrafią docenić to kim maja możliwość być, człowiek ma to porównanie tylko w momencie w którym niestety już nie może nikim być. Przez cały czas grając przeciętność umysłową sami własne życie czynią nieciekawym, chcąc jedynie pstryknąć życiu fotkę jak paparazzi oglądając reality show itp. Podziwiam ludzi którzy mogą powiedzieć, że żałują bardzo niewielu rzeczy w swoim życiu, „niewielu”- bo nie da rady nie żałować niczego.

10 maja 2009

10 lipca 1996 "Patologia vs. nadzieja"

Przyjaciel pyta czy wiem jak to jest żyć ze świadomością,że własne rodzeństwo spłodzone jest w błędach i z wódką we krwi naszych rodziców a my sami każde z tych aktów słyszeliśmy przez ścianę i często pamiętamy lepiej niż oni sami. Zapytał choć odpowiedź znał wiedział, że nie wiem i chyba właśnie dlatego zapytał… czuł się w wiedzy tej samotny a ja wiedziałem, że cokolwiek bym odpowiedział, nie było by dobre. Powiedziałem mu by żył inaczej, by nie pozwolił nikomu oglądać tego, czego on oglądać i znać sam nie chciał… mieliśmy wtedy po piętnaście, szesnaście lat. Don’t give up.

12 maja 2006 "Pomarańczowe światła nie świeciły nikomu"

Bezsenność nie rzadko bywa zbawieniem, kiedy pragnie się obejrzeć wschód słońca jak najpóźniej a księżyc towarzyszy nam w chwilach rytmu czasu o nieskończoności którego marzymy. Gdzieś gdzie szyjka butelki muska lub z czasem trąca brzeg kieliszka, gdy muzyka zakłóca myśli a promile zmiękczają nawet kamienne serca. Melanż, balet, czilaut… nie ważne jak gdzie lecz z kim,byle popłynąć ze wszystkim z czym popłynąć chcemy, utopić wszystko o czym pamiętać nie chcemy… byle zgubić gdzieś świat i to co w nas najgorsze, i powiedzieć samemu sobie, że szybkość i intensywność życia, decyduje o jego szczęśliwości. 
Zmrużyć oczy w światłach kolorofonów, w spazmach stroboskopów i ze sztuczną parą głęboko w płucach. Trzymając ręce w wymachu nad głową, w błyskach srebrnej bransoletki na prawej ręce i nie mocy zadzwonienia po transport do domu, mówiłem sobie w myślach, że… jestem szczęśliwy. Choć głośna muzyka mózg cięła jak brzytwa pozostając w nim na długo po jej ściszeniu. Wszystko po to,aby leżąc na drugi dzień rano w łóżku lub siedząc dochodząc do siebie nad jeziorem, powiedzieć sobie coś z książkowych motywów o nie zmarnowaniu młodości, coś ze słów brata, że trzeba się bawić lub słów matki, że całe noce nas nie ma a dom traktujemy ja hotel. Potem tylko podsumować całość kiwaniem głową i szyderczym uśmiechem do samego siebie. 
W życiu chyba każdy przynajmniej raz to czuł, raz tego chciał. Przynajmniej raz stał się wampirem w ustach którego krwią był alkohol a życie napełnione zostało nowymi urokami kosztem starych,czasem kosztem odbicia w lustrze a czasem… tak w raz z otwarciem sezonu mojego licealnego miasta, pamiętam siebie patrzącego się w rozświetlone fajerwerkami upite niebo, na pomoście wraz z setką dzielących się tym samym ludzi. Tak pijany, tak ognie przyćmiły się własnym dymem lub tak wielu ludzi w tedy było wokół. Powroty do domu w zapachu palonego tytoniu osiadłego na ubraniu wraz z poranną rosą, towarzyszyły mi wiele razy. Kac leczony świeżym wiatrem i alkoholem, nie pozwalał tak do końca wytrzeźwieć niekiedy kilka dni.Czasem płytkość życia powoduje, że jesteśmy na moment w stanie zapomnieć o nieosiągalnej głębokiej jego przeżycia. 
Trzeba być w stanie tylko nie zasnąć lub nigdy się nie obudzić. Za wszelką cenę nie chciałem wtedy spać… a jeśli nawet bym zasnął, to bym zasnął w tym wszystkim i spał jak najdłużej. A gdy już leżąc w łóżku chciałem zasnąć, chciałem nie chcieć nie spać, chociaż by dlatego, aby zebrać siły na powtórkę, to rozkołysanie w głowie i bas w żołądku, nie pozwalały na to. Mówiłem sobie wtedy: nigdy dość nie mów! Tak można nie spać wiele nocy, nie koniecznie pod rząd, jednak czas określi je prędzej czy później bezsennością. Z alkoholem w szkle krzywiłem postrzeganie wszystkiego wokół bywy prostować rzeczywistość. W końcu jednak zasnąłem…

8 maja 2009

,,Kocham swoje życie"

Ja kocham swoje życie (KMŻ: Kocham Moje Życie), to jest jak z ukochaną dziewczyną, przeważnie nie zakochujemy się w tej najpiękniejszej jak Ja kocham swoje życie (KMŻ: Kocham Moje Życie), to jest jak z ukochaną dziewczyną, przeważnie nie zakochujemy się w tej najpiękniejszej jaką spotkaliśmy bo kochamy za coś więcej, niż pozory piękna które dziś są a jutro już nie. Zawsze kochałem ludzi za gesty i to jak ich odbieram lub pamiętam nawet po latach. Tak samo jest z życiem. Wole od życia dostać w twarz niż żyć tak zachowawczo, że nie pozwolić by nigdy nie miało okazji uderzyć. Niewielu rzeczy się w życiu bałem i do dziś niewielu się boję, prócz „śmierci tych których kocham”, praktycznie niczego…
ole od życia dostać w twarz niż żyć tak zachowawczo, że nie pozwolić by nigdy nie miało okazji uderzyć. Niewielu rzeczy się w życiu bałem i do dziś niewielu się boję, prócz „śmierci tych których kocham”, praktycznie niczego…

"Gdy alkoholu pełne nieba"

Pamiętam pierwszy łyk piwa, pierwszego papierosa i pierwsze spieczone wódką usta. Gdzieś na ognisku, gdzieś na imieninach wujka kolegi,gdzieś… tak, zawsze „gdzieś”. Z początku alkohol wydaje się innym światem a samo jego picie czymś modnym lub dorosłym. To wszystko jednak jest fikcją która kiedyś się kończy. Nie jest jednak fikcją wcale większą od samego życiu w dodatku w którym tak wiele rzeczy jest trudnych do przyjęcia na trzeźwo.Klęcząc nad miską własnych wymiocin lub próbując się z nich podnieść,paradoksalnie można wiele zrozumieć, wiele się nauczyć. Można się nauczyć o wiele więcej niż tego, ile jesteśmy w stanie wypić do wymiotowania lub co najlepiej przed tym jeść albo z czym pić. Czasem to wszystko pozwalało mi się nad czymś zastanowić i powiedzieć sobie: tak nie może być. 
Gorzej jednak gdy spowodowane było żalem zapijanym jak najszybciej chcąc zobaczyć dno butelki lub kieliszka i by się na coś znieczulić. Łatwo jednak wtedy zobaczyć także dno samego siebie… Nie zapominam przy tym setek momentów kiedy te chwile nie były złe. Ich złym momentem był tylko poranek następnego dnia a przynosiły często czas zabawy, ludzkiej lub przyjacielskiej solidarności, opijania ważnych dla nas lub dla innych spraw. Wszystko ma dwie strony. Jedną z nich jest gdy budzimy się w miejscu przez dłuższą chwilę nam nieznajomym z rozkołysaniem w głowie którego już nie kontrolujemy. Inną gdy najlepsi przyjaciele są jeszcze bliżej, gdy obca osoba nas ze szczerością obejmuje, gdy ludzie mówią sobie ukrywane dotąd piękne rzeczy. 
Czasem także mówią te złe ale.. wszystko ma dwie strony. Wszystko jest w nas. Raz łączymy to z radością… a raz ze łzami. Ale to chyba jak cokolwiek w naszym życiu. Ja wszystko to przeżyłem. Wiem, że wielu innych także ale kwestią pozostają wnioski a nie sposób opowiedzenia.

,,Hotelowy świat oddziału otwartego"

Gdzieś miedzy tym wszystkim, pamiętam sam siebie z miejsca gdzie rano na parapecie ptaki czekają na chleb, nocami słychać płacz i ciche krzyki… wokół zawsze te same meble i ślady ludzi mieszkających tu przed nami i po nas. Pod drzwiami zawsze świecące się światło na korytarzu. Na zewnątrz wierzby płaczące gałęziami, w deszcz rozmazujące krople na szybach. Jedzenie na czas, kolejka do łazienki i ranne wstawanie… i tak co ferie i wakacje przez trzy tygodnie, w pierwszy dzień czekając pod gabinetem na lekarza który zawsze się spóźnia i podobnie w ostatni, jednak przesiąknięty już zapachem walizek i powrotu a także smakiem ostatniej kolacji i wizją następnej już   w domu. 
I choć naoglądałem się tam ludzkiego cierpienia jak niewielu ludzi w życiu, dzieci przywiązane rajtuzami po troje na jednym wózku, widzące ciocie w każdej pielęgniarce, nigdzie nie nasłuchałem się tak wielu smutnych historii to z tego wszystkiego pamiętam głównie inne rzeczy.Jak zapomnieć gorące parafiny i gryzące koce w które owinięte były nogi, w pomieszczeniu chłodnych płytek na ścianach, mrugających jarzeniówek, rysunków na ścianach setki razy poprawianych w myślach, uśmiechu pań dbających tam o wszystkich i o wszystko..? Tego nie da się zapomnieć. Z resztą kto by chciał?Tak wiele można w takich chwilach przemyśleć, w żadnych innych ,tak wiele i tak  bardzo do nas nie przemawia, jak wtedy gdy musimy gdzieś trwać i walczyć o coś co innym jest po prostu dane a całość sprowadzona jest do wytrzymania tego „spokoju” tam. Nigdzie nie smakowały lody z automatu jak tam na mieście, nigdzie nie nasłuchałem się tak kukania kukułek jak tam… huśtawka na placu zabaw i upadek z kozetki a po nim blizna do dziś pod brodą.
Ile godzin spędziłem słuchając muzyki grzejąc sobie stopy w szczebelkach kaloryfera w drewnianej obudowie? Sam już nie wiem. Ile razy słyszałem: jaki ładny chłopak i jaki mądry. Nikt nie potrafił lub nie chciał powiedzieć wtedy jak ciężko będzie w życiu. Pamiętam msze w szpitalnej kapliczce i podział dnia na zabiegi i czas wolny uwieńczony hot-dog’iem. Dzień za dniem, turnus za turnusem… zmieniały się tylko twarze ćwiczących i masażystów, pozostawiając we mnie więcej niż dziś przypuszczają i z pewnością nie poznali by na ulicy. 
Czasem zastanawiam się czy zdają sobie sprawę, że po dziesięciu latach poznał bym ich po dotyku dłoni, ulubioną masażystkę, najładniejszą ćwiczącą, których ciała zmuszony byłem poznać lepiej niż niektórzy ich bliscy.I tak jak ze wszystkiego… pamiętamy tylko to co chcemy lub to czego pozbyć się z pamięci nie potrafimy. Gdzie było te miejsce? W Stargardzie Szczecińskim.Ile lat już minęło? Kilka żyć i dziesiątki historii. Dwadzieścia dwa od pierwszego razu i prawie sześć od ostatniego. To nigdy nie będzie dla mnie przeszłością… zbyt łączyło się  i łączy z teraźniejszością… zbyt dużo tam przemyślałem.

19 maja 2006 ,,Kiedyś ważna data... Dziś dziwna rozmowa."

Przypadkowo wmieszałem się w sprawę która jakby nie patrzeć, niewiele mnie obchodzi a, że udzie często mówią mi o podobnych rzeczach i w taki właśnie sposób, to już nie moja wina. Mini telenowela a raczej problemy te same. Panna zdradza swoje go chłopaka z nowo poznanym innym tego typu na uczelni, przesypia się z nim,zaczyna angażować, chce zerwać z dotychczasowym chłopakiem a ten nowo poznany zostawia ją dla jej koleżanki, która z resztą także ma chłopaka.  
Takim sposobem zdradzający zostaje zdradzony a ja z nieukrywaną przyjemnością powiedziałem co tym myślę. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy ten gość z drugiej strony sali wykładów to taki amant, czy te dwie dziewczyny, dotąd podziwiane przeze mnie za urodę, są takie głupie. Tylko jednak moment nad tym myślałem.Kolejny raz chciałem powiedzieć coś na temat tego kim uczynili się dziś ludzie i gdzie jest jakaś ich dawna (mam nadzieje, że chociaż dawna) moralność, ale postanowiłem powiedzieć to inaczej. Mniej moralizującą, bardziej neutralnie i najważniejsze- najbardziej dosadnie jak potrafię. 
Tak siedząc w tę piątkową,„powykładową” noc, w pubie z wiecznie mylącym się ale przekonanym o swojej fajności kelnerze, rozmowę przerwałem pytaniem: „Ola, powiedz mi jak to jest…”Słuchając jej opowieści, której z resztą ona była jedną z głównych bohaterów,spytałem ją, jak to jest ustalić sobie zerwanie z chłopakiem na poniedziałek i piłem do tego, że równie fajnie i dla mnie zrozumiale, było by  w piątek o 1334. Taka jest właśnie różnica, między mężczyzną a kobietą pomimo, że ta my określani jesteśmy szowinistami. Gdy zdradza mężczyzna, prawie zawsze jest to tylko fizycznie przy czym nie mówię, że widzę w tym coś dobrego, ale kobieta zdradzając przeważnie się zakochuje. W obu przypadkach jest to zakłamanie ale tylko w jednym jedną ze stron, jest w stanie rzucić i zapomnieć o wszystkim i wszystkich w imię niby płciowej słabości,  a tak naprawdę poszukiwania głębokiego uczucia, płytko jednak pojmowanego i widzianego często w czym tylko chce aby było widziane. Stroną tą jest kobieta. Dowiedziałem się choć do końca nie zrozumiałem tego (i chyba nie chcę) pamiętnego wieczoru, jak to jest być z kimś już czwarty rok i go nie kochać, usypiając przy tym jakiekolwiek niepokoje tej osoby w tej sprawie. Bo o tym też mówiła ta Ola.
Kolejna różnica między kobietą a mężczyzną… i o tej także nie potrafiłem nie powiedzieć. Mianowicie, że gdy facet się odkochuje (to nie zbrodnia dla żadnej płci), to zostawia tą kobietę krótko po tym momencie. Kobieta nie. Łudzę się,że mniej z wyrachowania a bardziej z przerażającej myśli zostania samej, choć wiem, że najczęściej z obu tych powodów. Tak rozmawialiśmy… a ja urzeczony chwilą zdania przeważnie zaczynałem zwrotem: wy kobiety. Nie przeszkodziło mi to jednak dobrze się bawić i nie popsułem też humoru ani sobie ani reszcie mniej lub bardziej uczestniczącej w dyskusji lub zgadzających się ze mną.Szczerze zapomniałem wtedy co robiłem równy rok temu… tak wyszło.

15 kwietnia 2005 "Mój pierwszy raz"

Większość osób które mijam na ulicy, jest przekonanym, że jestem po jakims wypadku. W ich umysłach jest nie do przyjęcia sytuacja w której ktoś porusza się na wózku, wygląda „normalnie” a nie jest po wypadku. Wyuczona pseudo grzeczność najczęściej nie pozwala im zapytać się. Natomiast naturalne niedouczenie nie pozwala tego wiedzieć a lenistwo doczytać.
Ludzie tym samym wierzą, że nie jestem zdolny do uprawiania seksu – bardzo się mylą. każdy normalny człowiek ma swój pierwszy raz jednak jak się czasem okazuje, nie tylko ci normalni go mają. Data ten notatki jest datą mojego „pierwszego razu”. Jak było? Szczerze mówiąc myślałem, że będzie lepiej ale źle nie było. Nie zabrakło uczuć, nie zabraklo nastroju a partnerka była dziewicą. 
Z tego wszystkiego najlepszy i najmilszy był wyraz jej twarzy gdy w nią wszedłem. Towarzyszył temu mały uśmiech połączony z grymasem… raczej z uwagi na tolerowany miły wręcz ból gdy dziewczyna staje się kobietą. Obyło się bez krwi. Mile wspominam także fakt iż wszystko było zaplanowane czyli bez prezerwatywy i w dni niepłodne. Pierwszy raz trwał o wiele dłużej niż sądziłem, partnerkę z czasem zaczęło już boleć a ja nie mogłem dojść. Dziś myślę, że to raz, że przez nerwy a dwa, że mimo, iż ją kochałem to nie do końca podniecała mnie fizycznie tak jak powinna. Otyłość, liczne rozstępy i aż nazbyt naturalne piersi – oceniam to dziś obiektywnie ale jak najbardziej niczego nie żałuję, zwłaszcza atmosfery. Tak wyglądał pierwszy stosunek płciowy osoby poruszającej się na wózku z osobą całkowicie zdrową.

8 maja 2009 (są sprawy, które powracają zawsze)

Myślę, że o życiu powinno się, jemu samemu na przekór,opowiadać nie po kolei. Ono nie pyta nas o kolejność i do niczego nie przygotowuje, przed niczym wcześniej nie ostrzega i zbyt często jest nie do przyjęcia na trzeźwo.  „Gdy przestanie być mi serce i funkcjonować mózg. Przykryj dłonią moje zdjęcie a poczujesz życia puls.” I choć na stronach tych szary w tle, to życiu nigdy… Nigdy szary. Nigdy dobrowolnie. Nigdy samemu.
Poszło… i dotrze jeszcze nieraz